Kochana Mamusiu!
Piszę to po kolejnym, bardo trudnym dniu. Studia są ciężkie,
ale wczoraj zdałam praktyczny z neurologii na 4, jak zawsze denerwowałam się i
nie wierzyłam w moje siły, El się udało. Szkoda, że nie mogę po raz kolejny
usłyszeć „Gratuluję córeczko”, ani zobaczyć Twojego dumnego uśmiechu, utulić
Twych wychudłych pod koniec ramion.
Dziś znów wyszło na to, że nieumiejętnie odczytuję ludzkie zamiary,
stałam się centrum małej aferki, miałam znów ochotę sobie cos zrobić, ale
spokojnie, nic się nie stało, a może ta sytuacja mauczy mnie wreszcie niepytaną
nic nie mówić.
Nie pamiętam jak i kiedy minęła zima, Wielkanoc przezsła
prawie niezauważona. Jedyną pamiątką po niej jest zapchany zamrażalnik, cóż nie
umiem tak dobrze jak Ty negocjować z babcią tego, ile zabierzemy ze sobą.
Wszystko poporcjowałam, białą kiełbasę ugotowałam, zawsze mówiłaś, że ugotowana
w zamrażalniku może dłużej leżeć. Tylko
makowca nie ma kto zjeść, z naszej czwórki tylko Ty byłaś jego amatorką, ale
może tata się skusi.
Za chwilę kolejny Dzień Matki. Przepraszam Cię za ten
Ostatni. Początkowo umawiając egzamin nie wpadłam na to, że to TEN dzień,
potem, było za późno by odkręcić. Wiadomo, gdybym chciała pojechała bym
pociągiem o 21, spędziła choć kilka chwil z Tobą w to święto… Ale chyba
przyjechałam w weekend, pamiętasz? Daliście nam na dzień dziecka te śmieszne
rurki z orężadą z naszego dzieciństwa i poduszki „Ufo” ze strzelającym pyłem w
środku.
Wstyd mi, że od nas dostałaś perfumy którymi nawet się nie
popsikałaś. Wtedy już na nerwy działały Ci wszystkie zapachy.
Potem była sesja. Wierzyłaś we mnie bardziej, niż ja
kiedykolwiek będę zdolna w siebie uwierzyć, mimo stawianych Ci wyroków nadal
martwiłaś się o nas… Przejmował Cię napięty plan wakacji Ani (pytałaś kiedy ona
odpocznie i czy starczy jej czasu na porządek w pokoju), moje praktyki (nie
rozumiałaś co to dla mnie znaczyło, ale i tak gratulowałaś mi pierwszej w życiu
asysty).
Cieszę się, że ostatni raz poszłyśmy nad jezioro, chodź w
Twoich oczach widziałam jednocześnie zmęczenie tą eskapadą i strach o mnie tak
wychudzoną w tym kostiumie (teraz już się w niego dawno nie mieszczę).
Dziękuję, że całe lato mogłam spełniać Twoje małe marzenia,
jak spacer, potrawy na które miałaś ochotę (młoda kapustka i ziemniaczki w
mundurkach z siadłym mlekiem będą zawsze wywoływać wspomnienia), czy nawet
umycie WC o które nie mogłaś się doprosić Taty.
Przyznam Ci się, że wiedziałam. Od kwietnia wiedziałam. Ten
Twój „markel” jak na to mówiłaś pojawia się tylko przy rozsiewie. Narasta, gdy
nowotwór staje się oporny na leki. Ten Pet z lipca tylko upewnił mnie, że nie
dożyjesz mojego dyplomu, ćwierćwiecza czy Ani wesela.
Bolało mnie to, że nie mogłam o tym nikomu powiedzieć, nawet Ani nie było. Byłam sama z Tobą, moją wiedzą i tatą, którego to wszystko przerosło.
Bolało mnie to, że nie mogłam o tym nikomu powiedzieć, nawet Ani nie było. Byłam sama z Tobą, moją wiedzą i tatą, którego to wszystko przerosło.
Na koniec wakacji pozwoliłaś mi odpocząć. Z żadnego wyjazdu
nie byłam tak zadowolona jak z tych kilku dni w górach. Szczerze, to trochę
bałam się zostawić Cię bez opieki (tata pracował, a Ania… wiadomo ma mnóstwo
spraw na głowie), ale nalegałaś bym wreszcie po 5 atach zrobiła sobie prawdziwe
wakacje. Gdyby nie ten wyjazd nie byłabym chyba gotowa ani na kolejny rok
studiów, ani na Twoje umieranie.
Na początku października spieprzyłam, wiem. Chciałam się
odizolować, zapomnieć, skupić na nauce, czy diecie, bo przecież znów zaczęłam
jeść normalniej, bałam się efektu jojo, zapomniałam że choroba zabiera mi
ostatnie chwile z Tobą.
Przyjechałam dopiero w dzień moich urodzin. Prawie pękło mi
serce gdy pokazałaś że masz siłę podejść do korytarza z ciastem w ręku i zaśpiewać mi sto lat. To
było dla mnie największym prezentem…. A samo ciasto! Nie wiem jak znalazłaś
gorzki czekoladwy biszkopt przekładany wiśniami i kremem , posypany płatkami
migdałow. Znałaś mnie tak dobrze, wiedziałaś, że łączy wszystkie smaki które
kocham… Ale czy wiedziałaś, że jesz ze mną tort po raz ostatni? Czy przy życiu
trzymało Cię właśnie to, by świętować rocznicę narodzin Twojej pierworodnej?
Tydzień później też dałam ciała. Zamiast zebrać się w sobotę
z samego rana przeciągałam jak mogłam. Dotarłam wieczorem. Nie poznałam Cię.
Wyglądałaś strasznie, byłaś blada, wisiała i skóra, miałam wrażenie jakbyś
przez te kilka dni straciła z 10kg, ledwo oddychałaś, ale chociaż mnie
poznawałaś, rozmawiałyśmy w ten wieczór dużo. Opowiadałam Ci o piątkowym
dyżurze, a Ty mimo, że pewnie rozumiałaś co drugie słowo potakiwałaś z wyrazem
dumy.
W nocy miał Cię pilnować tata. Jednak ja też nie mogłam
spać. Jestem za to wdzięczna Bogu. No i tacie też trochę. Był zmęczony, pewnie żadnej z nocy po moim
wyjeździe nie przespał. O drugiej pozwolił mi się zamienić. Leżałam naprzeciwko
Ciebie słuchając Twego nieregularnego, słabnącego oddechu, na zmianę włączałam
i wyłączałam kondensator, by zapewnić Ci dużo tlenu, a jednocześnie nie
wywoływać tego okropnego kaszlu. Kilka razy panikowałam, gdyż Twoje bezdechy
wydawały się trwać wieki… Wiedziałam, że niedługo Cię pożegnam.
W niedzielny poranek nadrobiłam godzinkę czy dwie, a Tobą
znów opiekował się Tata. Wiesz? Tak naprawdę to ostatnie pół roku pokazało mi
jak Cię kocha. I wiesz, On nadal to do Ciebie czuje. Nie zmienił nic w Waszej
sypialni, nie opróżnił półek z Twoimi ubraniami. Dalej gnieździ się na tych
dwóch małych półkach, choć w teorii cała szaf, ba! Całe mieszkanie jest jego.
Do tej pory na bambusowym pudełku leżą Twoje okulary. Nikt nie ma serca ich
schować. Wciąż wszędzie stoją Twoje szkatułki z biżuterią.
Poczekałaś aż pójdziemy do kościoła, poczekałaś, a zjemy
obiad. Cichnącym głosem zapytałaś Anię czy ja już jem normalnie. Potwierdziła ,
a Ty ze spokojem postanowiłaś się zdrzemnąć. Potem walczyłyśmy o pół
nutridrinka.
Role się odwróciły. W 2008/9 to Ty błagałaś mnie bym wypiła choć aktimela, zjadła choć jogurt… Wtedy to ja musiałam przelać do najmniejszej filiżanki nutridrink, podgrzać, rozcieńczyć z mlekiem… A ty dalej nie chciałaś pić. Źle Ci się kojarzyły i wiedziałaś że są drogie, nie lubiłaś wydawać na siebie pieniędzy… Spróbowałaś łyżeczkę, a potem poprosiłaś o tramal…
Role się odwróciły. W 2008/9 to Ty błagałaś mnie bym wypiła choć aktimela, zjadła choć jogurt… Wtedy to ja musiałam przelać do najmniejszej filiżanki nutridrink, podgrzać, rozcieńczyć z mlekiem… A ty dalej nie chciałaś pić. Źle Ci się kojarzyły i wiedziałaś że są drogie, nie lubiłaś wydawać na siebie pieniędzy… Spróbowałaś łyżeczkę, a potem poprosiłaś o tramal…
Nie chce gdybać. Ciśnienie i tak miałaś niskie, on ukoił
ból, ale czy nie był Ci gwoździem do trumny? Po chwili już nie oddychałaś,
odzyskałaś oddech gdy dzwoniliśmy po karetkę. Ja wiedziałam że mogą nie dowieźć
Cię żywej….
A potem szpital. Wiedziałam, że jesteś w najlepszych rękach, tak to o tej pani doktor mówiłam poprzedniego lata, że jest mi wzorem. Niestety niewiele dało się dla Ciebie zrobić. Tu Ania wykazała się najlepiej jak potrafiła. Ściągnęła dwóch księży w przeciągu kwadransa. W ostatkach świadomości zdołałąś dostąpić spowiedzi woli i ostatniego namaszczenia. Uśmiechnęłaś się wtedy … Nie reagowałaś na bodźce bólowe, miałaś w skali Glasgow 4 może 5 pkt, ale po tym jak x Robert Cię namaścił uśmiechnęłaś się.
Męczyliśmy Cię jeszcze chwilkę. Na koniec szepnęłam Ci do
ucha, że jeśli to Twój czas, to idź do Ojca, my sobie poradzimy, ja się Nimi
zaopiekuję. Anią, tatą i Twoim „najlepszym przyjacielem” jak zwałaś Fenixa…
Potem zamiast być z nimi poszłam do Ali. Początkowo jej nie
lubiłąś, ale chyba w miarę upływu lat rozumiałaś jak wiele dla mnie znaczy i
zaakceptowałaś ją. Napiłam się u niej wina. Byłaś przeciwniczką topienia emocji
w alkoholu, bo trunek ten zniszczył Twoje dzieciństwo. Ale ja naprawdę musiałam,
Mamusiu… Ja wiedziałam, że od kolejnego poranka, będę musiała spełniać złożoną
Ci obietnicę, wiedziałam, że za kilka chwil będę musiała odebrać telefon z
wiadomością o Twoim odejściu…
Gdy wychyliłam pierwszy kieliszek była 20:58. Ty zmarłaś
minutę wcześniej.
Potem odważnie wzięłam wszystko na Swoje barki. Zadzwoniłam
do Bogusi. Poinformowałam wszystkich, z którymi utrzymywałaś dobre kontakty.
Tylko Olesińscy jeszcze nie wiedzą. Nie mam ich numeru, tata nie pamięta
adresu.. Ostatnio znów wysłali nam
kartkę, adresowaną także do Ciebie….
Na koniec chcę Ci powiedzieć, że nie musisz się martwić. Od
wakacji przytyłam prawie 10kg. Jedzenie stało się w moim życiu nieco mniej
ważne i powoli przestaję się go bać. Nadal nie umiem jeść zdrowo , regularnie,
normalnie…ale bardzo się staram. Odwiedzam doktor Sz., ona wierzy, że z tego
wyjdę, tak jak i Ty zawsze wierzyłaś….
Mam nadzieję, że Ci
tam lepiej, że obecnej perspektwy lepiej
to wszystko rozumiesz, że jesteś zjednoczona Kochającym Ojcem na zawsze.
Kiedyś do Ciebie dołączę, ale nie, już mi się nie śpieszy
mi, najpierw muszę spełnić Twoje marzenie.
Będę lekarzem.
Dalej jak obiecałam opiekuję się Anią i tatą (on naprawdę źle
przeżywa samotność), ale nie wiem co u Cioci… Nie mam do niej numeru tutaj,
jak wrócę do domu muszę pamiętać do niej zadzwonić… Dawno jej nie widziałam.
Chciałabym Cię mocno uściskać i ucałować. Chciałabym poczuć
Twój wspierający uścisk. Nikogo nie umiem już tak przytulić, by czuć się
chcianą, zrozumianą i zrelaksowaną.
Twoja córeczka
P.S. Proszę, nie śnij mi się tak często, szczególnie nie w
tych snach, gdzie Cię odrzucam, wypieram się Ciebie, bądź gdzie okazuje się że
jeszcze żyjesz, po prostu daleko od nas… Nie mogę przez te sny normalnie żyć.
P.S. 2. Przyśnij mi się dziś w dobrych okolicznościach….
Czytam to i nie wiem co napisać. Zapomniałam na chwilę jak się oddycha. Bardzo dużo emocji zawarłaś w tej notce, mam nadzieję że w pewnym stopniu Cię to jakoś oczyściło albo że po prostu jest Ci teraz choć odrobinę lżej.
OdpowiedzUsuń"Odwiedzam doktor Sz., ona wierzy, że z tego wyjdę (...)" - chodzisz na terapię? Z notki zrozumiałam tyle, że w ostatnim czasie głodziłaś się, a teraz masz napady, ale chcesz z tego wyjść, dobrze myślę?
Cóż, w każdym razie mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. A właściwie jestem pewna, że dasz sobie radę ze swoimi problemami, ponieważ jesteś bardzo silną osobą.
Płaczę. Płaczę, czytając list adresowany nie do mnie, ale do osoby, której kompletnie nie znam. Nadawcą również jest ktoś mi kompletnie obcy. Znamy się tylko chwilę, znamy się nawet nie po imieniu, ale po nickach. Ale się wzruszyłam.
OdpowiedzUsuńChoroba nowotworowa jest okropna. Cichy zabójca, który rozpoczyna atakować, ujawnia się dopiero po dłuższej ofensywie, a wtedy już jest za późno. Mam nadzieję, że Twoja mama jest w lepszym miejscu i że Ty do niej dołączysz po wypełnieniu swojej misji na tym Świecie. Zostań lekarzem, uratuj ludzkie życia. Też mam taki cel.
Moje kondolencje.
Jakie to wszystko smutne. I takie bardzo, bardzo osobiste, szczere... Mam nadzieję, że Twoja mama już nie cierpi teraz.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się. Dziękuję Ci, że mogłam przeczytać tak piękny list pełen czułości. Dał mi bardzo sporo do myślenia, ujęła mnie Twoja wrażliwość.
OdpowiedzUsuńWierzę w Ciebie, wierzę, że uda Ci się wybrnąć z zaburzeń odżywiania! Ważne jest to, by walczyć każdego dnia i nie przejmować się porażkami. Wychodzenia z choroby to proces, należy uzbroić się w cierpliwość i cieszyć się z drobnych, małych sukcesów.
Pamiętam o Tobie w modlitwie. Jesteś niezwykłą osobą.