wtorek, 25 października 2016

grafomanię popełniam raz za razem

Podjęchał po nią pod blok dokładnie o 16. Wyglądał inaczej niż go zapamiętała. Nie był tym blond- słodkim chłopczykiem, którego bez problemu traktowała jak młodszego brata.
Minęły zaledwie trzy tygodnie, a stał przed nią jakby inny mężczyzna. Wysoki szatyn w eleganckim grafitowym flauszowym płaszczu podkreślającym błękit jego oczu.
Zabrał ją na przejażdżkę, ot 20 kilometrów poza miasto, do pięknie utrzymanego kompleksu pałacy i ogrodów. Mieli iść na kawę, niestety restauracja o tej porze była już zarezerwowana dla gości weselnych, on jednak miał w zanadrzu plan B. Po chwili ujrzała go niosącego parasol i ogromny termos. O taką zapobiegliwość by go nie posądzała… Przecież to właśnie nieodpowiedzialność i bujanie w obłokach przekreślały jego niezaprzeczalne zalety, gdy spędzali ze sobą dzień po raz pierwszy…
Błądząc alejkami usłanymi kolorowymi liśćmi, podziwiając ostatnie kwiaty w  rozarium, pijąc kawę i paląc cygara spędzili wspólnie kilka godzin. Tylko zbliżający się wieczór, zimna, gęsta mgła i bezgwiezdne niebo zmusiły ich do powrotu.
Tuż przed planowanym rozstaniem zaproponowała, by nie kończyć tego spotkania zbyt wcześnie. Zachęcony jej przyzwoleniem zaprosił na kolację.
Mijały kolejne godziny, przelewały się krople łez szczęścia i litry cierpko-słodkiego guinnessa.
Wydawało jej się, że śni. Taki dzień nie miał prawa się wydarzyć… Ale…
To nie mógł być sen, jego słodkie, gorące wargi były zbyt namacalne, zbyt zaskakujące i zbyt zachłanne by mogły być wytworem jej wyobraźni. Pierwszy raz puzzle ułożyły się w całość… „a jednak” …



A  jednak potrafię czerpać przyjemność z bliskości międzyludzkiej, a jednak odczuwam pociąg, tylko drzemie on uśpiony na specjalne okazje… a jednak uwiodłam zajętego mężczyznę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz