sobota, 5 listopada 2016

Między wiedzieć a doświadczać.

Chyba muszę wrócić do regularnego przelewania moich myśli na klawiaturę, wtedy nawet gdy są zagmatwane zaczynają być choć nieco zrozumiałe.
(Powinnam też wrócić do regularnego ćwiczenia i ograniczyć jedzenie, ale to trudniej mi wyegzekwować).

Zastanawiałam się kiedyś co ze mną nie tak, że nie doświadczyłam nigdy tęsknoty za drugą osobą. Jak to możliwe, że nigdy nie brakowało mi czyjegoś głosu, dotyku, szeptu ? Chyba po prostu relacje dla mnie ważne utrzymuję na tyle ściśle, że na tęsknotę nie mam szans, jeżeli już to wyraża się ona czysto mentalnie, gdyż nie okazuję cielesnej fascynacji wobec przyjaciółki czy członków rodziny... Pierwszy raz zdarza mi się tak odczuwać czyjś brak. To dziwne, bo przecież zauroczona już bywałam, całowałam kilku mężczyzn i z kilkoma byłam na romantycznych spacerach... A jednak on nie daje mi spokoju.

Rozluźnianie emocjonalnej więzi skończyło się trzygodzinną rozmową o uczuciach pośród zabytkowych kamienic, w blasku gasnącego księżyca... Nie umiałam mu odmówić spotkania, bo tak pragnęłam go zobaczyć... Masohistycznie rozdrapywałam przy nim swoje rany, odpychając jego przytulające ramię i ocierającą łzy dłoń.
Wiem, to był błąd. Kolejny z serii. Przypłacony oczywiście przeziębieniem...
Ale od tego czasu minął już tydzień. Brakuje mi go cholernie, jednak tym razem postawiłam sprawę jasno... Nie poszłam na kolejną "przyjacielską" kawę. Nie odpisałam na kilka wiadomości.
W przypływie odwagi (bądź chęci zadania sobie cierpienia) napisałam, że nie umiem tak dłużej, że albo jesteśmy tylko dalekimi znajomymi, utrzymującymi przypadkowy kontakt, albo...
("Gdyby nie moja zdolność komplikowania sobie życia ten trzykropek byłby bardzo kuszący ;>" - B.)

Jednak zeszła sobota była tylko preludium do sonaty cierpienia rozegranej na przestrzeni ostatnich dni.

Odwlekałam moment powrotu do domu jak najdłużej. Z jednej strony czując tęsknotę za siostrą i tatą, czując się zobowiązana do wspierania ich, z drugiej zaś przerażona wizją bezsennych nocy z początku  ubiegłego listopada...
Nie ja jedna skapituowałam. Zgodnie zamiast na cmentarzu spędziliśmy ten dzień z babcią. Owszem posprzątaliśmy grób, kupiliśmy przepiękne bordowe chryzantemy (takie jak lubiłaś), zapaliliśmy znicze... Żadne z nas nie umiałoby jednak uczestniczyć w Echarystii na cmentarzu... Boli kilkunastominutowa refleksja nad pomnikiem, więc półtorej godziny byłoby nieskończoną udręką....

To dziwne, kiedyś wydawało mi się, że rok to dość długi okres czasu, dziś mam wrażenie jakby minęło raptem kilka chwil, jakbym z tydzień temu czuwała przy Jej łóżku za zmianę włączając i wyłączając koncentrator tlenu, jakbym wczoraj nalewała Jej ostatnią porcję nutridrinka...
W szafie wiszą jej płaszcze, jakby tej zimy miała z nich znów skorzystać, w łazience stoją kosmetyki w razie potrzebowała by ich użyć, a ja używam Jej perfum by poczuć nieco otuchy w studenckim, samotnym pokoju....

Najgorsze jest to, że Jej śmierć jest teraz bardziej realna niż rok temu. Jest faktem, epokową zmianą, zwrotem akcji, ma konsekwencje, przeistacza cały nasz świat. Wciąż nie umiem bez niej żyć, wciąż słabo radzę sobie z byciem dorosłą... Wciąż chciałabym móc ją przytulić, spytać o radę, albo po prostu powiedzieć jej o trudach dnia codziennego...

Najcięższe doświadczenie przyszło jednak po rocznicy.
Wyzwaniu na imię "medycyna paliatywna"...
Dwa dni zajęć zniszczyły mnie psychicznie gorzej, niż ostatnie pięć lat studiów, dwa kolejne przede mną.
Nie dość, że na pierwszym seminarium wspominano o bólu i duszności (które wypełniały Jej ostatni tydzień życia), to na zajęciach właśnie mnie wyznaczono, do odegrania scenki przekazania pacjentce informacji o raku piersi z niekorzystnym rokowaniem...
Wstyd mi za to co zrobiłam, ale nie byłam w stanie ugasić emocji i podejść profesjonalnie do postawionego mi zadania. Za trzecim podejściem łzy poleciały same. Wyszłam z sali powodując konsternację prowadzącej zajęcia psycholog. Nikt z grupy nie zareagował.
Kolejny dzień nie był lepszy - dolegliwości z przewodu pokarmowego, leki przeciwwymiotne itd itp... A następnie opieka hospicyjna w domu. Zachowałam twarz. Choć prowadząca nieco zaciekawiona była rozległością mojej "praktycznej" wiedzy w tym temacie...

Obawiam się, że będzie jeszcze "ciekawiej"... Po lekturze poniedziałkowych zagadnień jestem bogatsza o wiedzę, jak bardzo (za przeproszeniem) spier****łam podejście do mamy zachowań w ostatnich miesiącach jej życia... Gdybym wpadła na pomysł wypożyczenia materiałów o psychopatologiach chorób nowotworowych, o strategiach radzenia sobie z wizją umierania...
(Teraz mamo wiem, że Twoje zachowanie było wyrazem głównie poczucia winy i złości na samą siebie, odbijało się na nas, bo nie umieliśmy ukoić Twoich potrzeb bycia docenioną, Twoje krytyczne uwagi nie miały nas boleć, były wyrazem tęsknoty za straconą sprawnością, samodzielnością... Przepraszam, że byłam głucha na Twoje wołanie o pocieszenie...)

Czas pokaże jak to wszystko się rozwinie.
Od zeszłego tygodnia ciągłym snem przespałam tylko noc z wtorku na środę (i zasadnicze znaczenie miało tu zabójcze połączenie nalewki wiśniowej z masą febrisanów oraz zmęczenie po podróży). Pozostałe noce wpół śpię, wpół rozmyślam, a nad ranem sięgam po Pismo, którym uspokojona doczekuję poranka... Oczywiście popołudniami odsypiam, dopóki nie wybudzę się z krzykiem z powodu zbyt jaskrawego snu...

Jak odpocząć od życia?

7 komentarzy:

  1. Nie jestem w stanie tego sensownie skomentować, została ze mnie tylko jakaś emocjonalna papka po tym, co przeczytałam. Strasznie ciężko mi się czytało ten wpis i cholernie mi smutno, aż nie chcę sobie wyobrażać, co w takim razie Ty musisz odczuwać... trzymaj się, Słońce ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja notka... no cóż, istotnie jest to dialog, jakaś walka wewnętrzna. Pierwszy wpis był jakby z perspektywy tej "złej" części mnie, drugi jest z perspektywy "dobrej" - używam cudzysłowów, bo nie jest to najwłaściwsze określenie i nie oddaje w pełni tego, co mam na myśli, ale jest to najbliższe. Bo generalnie ja przecież nie jestem dwoma osobami, nie? Więc jak siebie nienawidzę, to nie jest to stuprocentowe, bo jednocześnie siebie kocham, lecz jest to przytłumione przez nienawiść. I odwrotnie. Ale to nigdy nie jest czarno-białe. Nie wiem jak to inaczej wytłumaczyć, dlatego też stosuję prozę poetycką albo w ogóle bawię się w wiersze, bo nijak nie umiem ubrać tego, co aktualnie się dzieje w mojej głowie, w "normalne" słowa.
    Siła się przyda, ale akurat mam jej całkiem sporo, mogę się nawet podzielić z Tobą. Ściskam ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Brakowało mi czytania Twojego bloga. Na jakiś czas całkowicie się odcięłam. Nie wiem nawet, jak mogłabym skomentować Twoje słowa. Po prostu wiedz, że jestem! I będę zaglądała regularnie, znów.

    A jakbyś miała ochotę znów zajrzeć do mojego świata: http://slowa-la-rose.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć... Czytam Twojego bloga od jakiegoś czasu, mam trochę podobną sytuację do Twojej, dlatego smutno mi jak czytam to. co piszesz. ale też chyba trochę rozumiem lub mogę się domyślać co przeżywasz... Tak się składa. że też nie mam z kim porozmawiać na pewne ważne tematy...Moja mama jest teraz chora. Potrzebuję porozmawiać z kimś... jeśli chcesz/ moźesz, proszę odezwij się do mnie. gg: 13207408 lub mail: coma.1988@o2.pl
    Wiem, że każdy jest tak naprawdę sam ze swoją historią, ale czasem chciałoby się mieć poczucie, że jest się trochę mniej samemu niż zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na mojego bloga i Instagrama:

    www.barrbraa.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzy razy, pisząc komentarz, kasowałam po kilku słowach. Nie znam odpowiednich, ech, choć sama byłam w podobnej, nie wiem co chciałabym usłyszeć. Wiem, niestety, że dużo czasu upłynie zanim znowu będzie w miarę normalnie.
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wpędzaj się w poczucie winy, że o jakichś rzeczach nie wiedziałaś.
    Myślę, że odpoczynek daje akceptacja tego, co jest.
    Ciepłe pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń