Już było lepiej. Już udawało mi się trymać 1400-1600kcal i ćwiczyć, zaczęłam nawet chudnąć....
Tydzień wolnego w domu, miliard napadów, morze alkoholu... i oto jestem, wszędzie poza udami cofnęłam się do stanu z połowy października... kurwa.
A do końca roku co raz bliżej....
Zaczynam na nowo.
Muszę zacząć na nowo.
Jeść jak najmniej.
Tylko tyle by zaspokajać głód.
Nie dawać sobie prawa do słodyczy i alkoholu.
Chcę wreszcie osiągnąć ciało, które będę w stanie zaakceptować.
Nie poddawaj się! Nie ma takiej rzeczy, której nie dało by się naprawić. Trzymaj się :)
OdpowiedzUsuńW wolnych chwilach możesz zajrzeć na mojego bloga
http://kruszynka-proana.blogspot.com/
Trzymam mocno kciuki! Jeszcze mocniej dlatego, że też zaczęłam nad sobą fizycznie pracować, zaczynam 2 tydzień a chęci coraz mniej.
OdpowiedzUsuńDamy radę ;)
Napiszę coś, czego chyba raczej czytać byś nie chciała. Ale myślę, że znasz moje pobudki. Sądzę, że w aktualnym stanie nie osiągniesz ciała, które będziesz w stanie zaakceptować.
OdpowiedzUsuńA odnosząc się do tego, co napisałaś u mnie - i ja chciałabym Tobie podziękować. Za ten komentarz.
Wiesz, tak sobie myślę, czy ta akceptacja ciała to tak właściwie tylko jest związana z wyglądem? Myślę, że właśnie nie. Tutaj chodzi też o podejście do siebie samej.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że masz się dobrze ;)
Wow, piszesz jeszcze rzadziej niż ja. Taka zapracowana? Zajęta życiem? Zmianami? Mogłabym napisać prywatnie, ale wolę tu. Sprawdzę, czy tu jesteś gdzieś w cieniu - czy może bardziej cały ten blog już to cień jest.
OdpowiedzUsuń