Zagoniłam się. Nieubłaganie nadchodzi lato, a podobno najprzyjemniejszy
okres mojego życia jest już na półmetku.
Czy jestem inną kobietą? Nie wiem czy w ogóle jestem już
kobietą. Z całą pewnością dzięki cotygodniowej godzinie szczerości stałam się
nieco mniej zalękniona, nieco odważniej mówię o swoich uczuciach, a ostatnio
nawet daję sobie prawo do posiadania potrzeb.
Dalej nienawidzę swojego ciała. Fałd tłuszczu, krągłych
piersi, wystającego brzucha, szerokiego zadka i monstrualnych ud. Ale głód nie
jest mi przyjacielem, wręcz przeciwnie jest strasznie problematyczną przeszkodą
odciągającą mnie na chwilę od pracy. I choć jedzenie nadal stanowi czasem
nagrodę, a czasem ujście dla emocji, to z całą pewnością jego rola w moim życiu
zmalała.
Niestety dalej nie było mi dane przekonać się czy umiem
kochać. Natomiast zakochiwanie przychodzi mi wyjątkowo łatwo. Bo w sumie jak
nie zafascynować się onieśmielająco przystojnym przybyszem innego kraju, który
nieśmiało rosi o wskazówki jak odnaleźć się w miejscu, które dla mnie staje się
powoli prawie tak bliskie jak mieszkanie?
I jak nie zapomnieć o tej fascynacji gdy na drodze staje
mężczyzna z poczuciem humoru czarniejszym niż moje, który sztukę cynizmu opanowało
perfekcji, w dodatku ma cudowne, wiecznie zamyślone błękitne oczy … A
inteligencją i wiedzą zawstydziłby większość moich byłych wykładowców?
I nawet zdarzył mi się sen! Piękny sen, w którym skazani na
samotny dyżur i przytłoczeni obowiązkami stajemy się sobie niebezpiecznie
bliscy, a on dotykiem swoich warg obala
wszystkie plotki o swej odmiennej orientacji… I czuje się tak cudownie
akceptowana… dopóki oczywiście nie zadzwoni budzik.
I tylko czasem pijąc wino i czytając niepoprawnie ckliwą
powieść zastanawiam się czy umiałabym zapomnieć o tamtym chłopaku, który na
urodziny podarował mi książkę Schmitta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz