Pierwszy raz w tym roku kalendarzowym mam 4 dni wolne pod
rząd. Najpierw sama postarałam się by tak rozplanować ten tydzień, by potem w
środowe popołudnie rozpaczać „ale co ja będę robić przez te wszystkie dni ?!”.
(Gdzieś w głębi cicho wybrzmiewało też – czy będę za NIM tęskniła, albo co ważniejsze
czy On poczuje mój brak?)
I tak oto minął pierwszy dzień wolności. Intensywny. Na dobry
początek wyspałam się za cały miesiąc, do dziesiątej, bo przecież mogę… Na
śniadanie zjadłam serniki popiłam wielką mrożoną kawą…bo czemu by nie?
Pojechałam na grób. Dałam mamie kwiaty, umyłam pomnik, zapaliłam
znicze. Brakowało mi tego, choć byłam tam trzy tygodnie temu. Pewnie dlatego,
że ostatnio dużo o Niej myślę i mówię. Na terapii doszłam do zastraszających
wniosków, że jestem do niej łudząco podobno. Unieszczęśliwiam samą siebie
dokładnie tak jak ona to robiła, przyjmuję takie same strategie obronne, tak
samo nie potrafię uwierzyć , że spotyka mnie coś dobrego, że na coś zasługuję… Ale z dugiej strony rozumiem, że przez te
wszystkie lata tak naprawdę była moją Idolką… bo ZAWSZE dawała rad.
Potem napisałam długi list do B. Zbliżają się jego 25
urodziny i choć znowu milczy jak grób, a z majówkowych planów spotkania zostały
strzępy, to chcę w ten dzień w jakiś sposób być z nim.
Jutro kupię kartkę; w jej środek włożę te kilkanaście skleconych zdań. Wyjaśnię mu wszystko. Oczywiście o ile list dojdzie, a On postanowi poświęcić chwilę na przeczytanie go.
Jutro kupię kartkę; w jej środek włożę te kilkanaście skleconych zdań. Wyjaśnię mu wszystko. Oczywiście o ile list dojdzie, a On postanowi poświęcić chwilę na przeczytanie go.
A wieczorem … ćwiczyłam. I to wcale nie po to by spalić kalorie,
by się ukarać czy żeby nabawić się zakwasów. Po prostu czułam potrzebę trochę
się poruszać. I nie, nie zrobiłam super długiego
treningu spalającego tysiące kalorii,
nie ćwiczyłam do utraty tchu i mroczków przed oczami. Ćwiczyłam bo sprawiało mi
to radość ( i dawało usprawiedliwienie dla śpiewania na głos bzdurnych
piosenek).
Czuję się lepiej gdy choć dwa razy w tygodniu przekonam samą
siebie do ćwiczeń. I nie chodzi wcale o to, że czuje się szczuplej, czy że
robię coś by nie przytyć. Czuję się dobrze, bo daję upust niewypowiedzianym
emocjom, spalam stres pracy… produkuję endorfiny, których brak tak mocno mi
doskwiera.
Przede mną jeszcze trzy dni. Niestety tylko jeden z nich
będę mogła spędzić sama ze sobą. Potem będę musiała świat i czas dzielić z
siostrą… ale może i to okaże się dobre?
W końcu aktualny staż miał być najgorszym w całych 13
miesiącach, a przyniósł tyle miłych wspomnień i doświadczeń, tyle uśmiechu,
satysfakcji… motyli w brzuchu ….
Ciekawe jak skończy się sobota. Pierwszy raz w życiu jestem jednocześnie na
swój posób zauroczona dwoma mężczyznami . Tego którego naprawdę widziałabym u
swojego boku na długie lata boję się nawet spytać o numer telefonu .. a ten
który wydaje mi się tylko odpowiedni na chwilową przygodę, bo pociąga mnie
jedynie ciałem, już po raz trzeci będzie spędzał zemną weekend… Jestem sama
ciekawa jak to, że ciągle myślę o niedostępnym M. , który zdaje się mnie nie
zauważać wpłynie na relację z G….
A może nie powinnam zawracać głowy sobie tym pomogłoby byż z
M i korzystać z tego co tu i teraz oferuje G?
A może to wszystko dzieje się tylko mojej głowie i G
wcalenie jest mną zainteresowany, zaś M jest zajęty ?
Eh.
"To jakiś banał lat przybywa,
a serce coraz głupsze
Mój rozum krzyczy:
'weż się w karby'
Lecz serce głuche, gdy się uprze"
a serce coraz głupsze
Mój rozum krzyczy:
'weż się w karby'
Lecz serce głuche, gdy się uprze"